Wiersz ze zbioru: Myśli Rymowane
W dzieciństwie, gdy miałam pięć lat
Wierzyłam, że jeden jest świat.
Jeden Pan Bóg, jedna Ziemia;
Jedno słońce świeci...
Jedna ludzka rodzina - "boskie dzieci"
Wśród której żyje tylko jeden mało uczciwy
Mój wuj.
Gdy miałam już dziesięć lat,
Wierzyłam w ten sam świat,
Czyste niebo, słońce grzejące,
"Boskie dzieci" nadzieję mające
Na lepszy byt, ale widziałam także
Już dwa, splamione błotem,
Węże zła.
Gdy miałam piętnaście lat
Nie zmienił się mój piękny świat
Radością pałałam, bo wyjechałam,
Żeby się uczyć, a to tylko dzięki jednej,
Zupełnie obcej, niezwykle życzliwej osobie.
Tak się cieszyłam, ludziom wierzyłam
Wszystkich kochałam i nie widziałam
Na świecie zła.
Gdy miałam osiemnaście lat, nagle,
W moich oczach sczerniał świat.
Słońce też grzało tej jesieni,
Ale los ludzki się odmienił.
Nic z tego nie zrozumiałam,
Roje rozwścieczonych ludzkich szerszeni.
Padali ukąszeni, zabici, zranieni,
Odjeżdżali skuci, drżeli aresztowani,
Jęczeli ranni, wygnani, osieroceni,
Spaleni, godności pozbawieni,
Psychicznie zmiażdżeni i osłupieni,
Brzękiem zjadliwych szerszeni.
Zrozumiałam wtedy,
Że to nie kąśliwe głupie owady,
Nie jakieś jadowite gady,
Ale "boskie dzieci" - nasi sąsiedzi
Są naszym nieszczęściem.
To ich wojenny styl niedźwiedzi
Powalił nas, pokonał, upokorzył,
Pokaleczył i przerzedził.
Stop! Pomyślałam. - Hola!
Czy wszyscy napastnicy byli tacy źli i brutalni,
A wszyscy napadnięci zawsze święci? Idealni?
Widziałam, że od samolubów się zaroiło
A czarnych owiec wśród nas przybyło.
Tyle, że na ciemnym niebie moich myśli
Pokazały się płonące gwiazdy! Widziałam:
Szczyty polskiego etosu, góry wierności,
Miłości i poświęcenia dla rodziny, dla kraju,
Dla wolności!
To byli ludzie z pozoru mali,
Geniusze cierpienia, ludzie ze stali,
Którzy wierzyli w zwycięstwo,
Którzy się niczego nie bali.
Dzielnie walczyli, dzielnie umierali
I dzielnie trwali... Ludzie ze stali!
W morzu rozmaitych złudzeń skąpani,
Śmiertelną tajemnicą skuci,
W obozach na swoją śmierć czekali,
W więzieniach do wolnej Polski wzdychali,
Z własnego wyboru w leśnej ściółce sypiali,
Z własnego wyboru na pustyni usychali,
Na obczyźnie do swego domu wzdychali,
Swoje życie za wolność kraju oddali.
Ludzie ze stali!
Gdy miałam trzydzieści lat,
Bardzo zróżnicowany widziałam swiat
I wielu złych ludzi wśród tamtych ludzi.
Często ci, którzy najbardziej cierpieli,
Już zapomnieli, kto ich ratował,
W czasie wojny, od śmierci bronił,
Ogrzał, karmił i ciągle chronił...
Teraz mówili:
Co tam poświęcenie! Co tam inteligencja!
Co tam śmierć za ojczyznę! Za innych!
Liczy się "inteligencja"!
Która?
tę "in-te-li-gen-cję" poznałam,
Gdy już pięćdziesiątki dobiegałam.
To była:
Inteligencja tych, którzy władzę uchwycili
Inteligencja ich rodzin i kolegów,
Z którymi razem gdzieś wojnę przeżyli.
Nie mogę ich skrzywdzić opinią,
Że nic dla nas nie zrobili.
Rozwinęli budownictwo i wiele
Mieszkań ludziom przydzielili
Wieś się przeniosła do Warszawy.
Katowic, Szczecina, Gdańska, Krakowa...
Rzesza ludzi stanęła przy warsztatach
I tak się zaczęła gospodarka "przydziałowa"
Łatwo zrozumieć, że dóbr ziemskich
Nigdy dla wszystkich nie wystarczyło,
Więc w całym kraju byli "równi i równiejsi"
Tak przecież być musiało!
Dziś i jutro równiejsi, wciąż ci sami,
Wciąż rośli w siłę ci wybrani!
Aż w końcu rozliczyć się musieli,
Z tych talentów, których nie mieli,
Z grzechów, które popełnili,
Z kłamstw, którymi nas karmili.
Zwyciężyła zaś ludzka cierpliwość
Ludzka solidarność i poświęcenie.
Zwyciężył duch!!!
Miałam wówczas cichą nadzieję,
(I swoje prawie siedemdziesiąt lat),
Że w szybkim tym zawirowaniu
Zniknie stary, a powstanie nowy, lepszy świat!
Do odnowy ruszyli ludzie zmieszani,
Ci wielcy duchem i ci mali,
Którzy dla pieniędzy teraz zmieniali
Nie tylko pracę, kraje i obyczaje,
Nie tylko swój żagiel życiowy
Ale obywatelstwo, przekonania, wiarę,
A wszystko to razem - ponad miarę!
Byt się poprawił, pomogły porządki,
Gospodarka ruszyła, swoboda się poprawiła,
Podniosły się tak zwane "życiowe stopy",
Perspektywa się otworzyła - na wyjazd do Europy!
Ale przydziały się skończyły,
Mówi sąsiadka do sąsiadki:
"Mizerne były, ale były
teraz się skończyły mnie i mężowi...
To niech pani teraz powi,
Co uni dali z nami zrobio?"
Nic nie zrobią, musicie sami...
Z jednej strony stanęły banki,
Akcje i gospodarcze aranżacje
A z drugiej bezradność, niewiedza
I suchy chleb na kolacje.
Więc pokruszyła się dyscyplina,
Tłumy ruszyły na ulice,
Padały strzały, ginęli ludzie,
Waliły kariery i kamienice.
Najlepsze plany nie pomagały,
Zabezpieczenia nie wystarczały
Wciąż bezrobocie, wciąż coś się wali
A gdzie są teraz ludzie ze stali?
Wszyscy się zgubili? Poukrywali?
Na scenę wyszli aferzyści, bandyci, terroryści...
Nawet wiatrem mafijnym powiało
Gabinety i salę sejmową zaszargało.
Źle się stało.
A ja? Właśnie skończyłam osiemdziesiąt dwa lata,
Już nie spodziewam się lepszego świata,
Wszystko co jeszcze nadzieję mą budzi
To garstka zacnych, wspaniałych ludzi.
Warszawa, 26.08.2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz