Opowieść spisana w zbiorku Gawęda Regionalna GiPBP w Rzeczniowie. Rzeczniów 2003.
Pod takim tytułem ukazał się artykuł /autor nieznany, prawdopodobnie ks. C. Galderón/ - w jubileuszowym numerze gazety "Correo" z dnia 14 IX 1973 r. Numer ten prawie w całości był poświęcony złotemu jubileuszowi działalności Salezjanów w Huancayo.
W związku ze 100-leciem misji Salezjańskich postanowiłem przetłumaczyć wspomniany artykuł, by umożliwić szerszym kręgom poznanie pięknej postaci naszego rodaka, Księdza Stanisława Kwietniewskiego.
Urodził się 13 listopada 1893 r. w Rzeczniowie, a umarł przed ukończeniem 39 lat, 21 października 1932 r. w Huancayo, którego mieszkańcy do dziś wspominają jako świętego.
Rodzicami ks. Stanisława byli Józef i Domitylla. Ojciec - dzielny i sumienny stolarz, matka - kochająca i oddana mężowi i dzieciom. oboje ubodzy lecz niezwykle bogaci duchowo. W szkole pobożności i pracowitości, jakim było domowe ognisko wzrastał mały Staszek.
Dzięki pewnemu szlachetnemu człowiekowi, który umiał dostrzec zdolności chłopca, Staszek udał się na dalszą naukę do Łodzi. Tu jako fryzjer zarabiał na własne utrzymanie i opłacanie nauki. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie. Mają 17 lat, poprzez lekturę Bollettino i Patagonii. Poruszony dogłębnie lekturą, postanowił zostać "lekarzem dusz", aby móc zanieść światło Ewangelii tym, którzy jeszcze jej nie znają. Po wielu trudnościach /Polska była wówczas pod zaborami/ w 1912 r. przybył do Daszawy, gdzie odbył aspiranturę. W 1916 r. w czasie I wojny światowej złożył pierwszą profesję. W 1919 r. podjął tytuł magistra teologii, a następnie na Gregorianum, doktorat z nauk filozoficznych. Miał zaledwie 28 lat.
Przełożeni wiedząc, że słabe zdrowie nie pozwala mu na dalsze wyczerpujące studia i pracę, zdecydowali w 1922 r. by przerwał naukę i wrócił do kraju. W tym samym roku w październiku, otrzymał święcenia kapłańskie. W 1923 r. udał się do Turynu, by wziąć udział w wyprawie misyjnej, organizowanej pod kierownictwem ks. Bp. Versiglia. jednak werdykt lekarski okazał się dla niego niepomyślny. Przełożeni skierowali go więc do Chieri, by tam odzyskał utracone siły. Dał się poznać w Chieri, jako gorliwy apostoł. W 1924 r. poprosił o zezwolenie do Peru, leczącym wszelkie dolegliwości. Prośbę uwzględniono i ks. Stanisław już w listopadzie znalazła się w Peru. Przeznaczono Go do pracy w Arequipa. Jego krótki pobyt w tym mieście pozostawił głęboki i trwały ślad wśród aspirantów, nowicjuszy i studentów filozofii, dla których ks. Stanisław był gorliwym nauczycielem, przewodnikiem i przykładem nie mającym równego sobie.
W 1926 r. pełnił obowiązki katechety w Yucay w pobliżu Cuzco. Jego zapał apostolski i troska o najbardziej potrzebujących szybko zwróciła uwagę otoczenia. Pod koniec tego roku udał się do Huancayo, ostatniego miejsca swojego ciężkiego, a zarazem chwalebnego apostolatu. Pełnił funkcję katechety, spowiednika i profesora. Ponadto był kapelanem CMW, które znalazły w Nim wspaniałego Ojca duchownego.
trzeba podkreślić, że jako człowiek chory przybył do Huancayo na odpoczynek, a tymczasem rzucił się w wir pracy dla dusz i dla Boga. Ks. Stanisław nigdy nie mówił "nie", gdy chodziło o pomoc potrzebującym lub o czynienie dobra w jakiejkolwiek formie. Zawsze był do dyspozycji penitentów proszących o spowiedź.
Żaden też penitent nie odchodził zadowolony po spowiedzi u niego. Opowiadano, że nie potrzebował, by Mu mówiono grzechy. On je odgadywał i czytał szczerość żalu w oczach swoich penitentów. Niezliczone razy stawał obok łoża chorych i umierających, bez względu na porę dnia lub nocy. Na uwagi, by bardziej dbał o swoje zdrowie, odpowiadał: "Najpierw obowiązek. Pierwsze są dusze, później zatroszczymy się o ciało". Kiedy owe tereny nawiedziła dżuma, komisja lekarska otoczyła pierścieniem okolice Sioaya. Nikt nie mógł się tam udać, ani stamtąd odejść. Zaraza powodowała spustoszenie wśród Indian. Setki ludzi znalazło się w ciężkiej sytuacji i bez pomocy. Dobre i pełne miłości serce ks. Stanisława nie pozwoliło Mu pozostać obojętnym wobec tragedii. Do niesienia pomocy ofiarom epidemii zachęcił niedawno przybyłego z Hiszpanii młodego lekarza. Sam też, nie zważając na niebezpieczeństwo, bez reszty poświęcił się chorym. W trosce o ulżenie cierpiącym i umierającym, zapomniał o jedzeniu i spoczynku. Krążyły wieści, jakoby widziano Go pomagającego chorym w dwu różnych miejscach równocześnie.
Pewne objawy na Jego twarzy charakterystyczne dla dżumy, zmusiły Go do odbycia kwarantanny. W tym czasie był jednym Selezjaninem, który pozostał w Huancayo. Inni z powodu tymczasowego zamknięcia szkoły, wyjechali z miasta. Ks. Stanisław chory pozostawiony samemu sobie, przezywał ciężkie chwile. Po upływie kwarantanny okazało się, że ani sam się nie zaraził, ani też nie zaraził nikogo. Ludzie mówili wtedy między sobą:
"To święty. Nawet dżuma Go uszanowała".
Ile prawdy, nie wiem - pisze autor. Lecz o jednej rzeczy jestem przekonany i mogę zaświadczyć. Znałęm ks. Stanisława. był moim spowiednikiem. Znajdować się w Jego obecności to było tak jakby się pozostało w obecności samego Chrystusa. Trudności językowe? - nie zauważyłem ich nigdy. Czyżby miał dar języków? Czy rzeczywiście posiadał dar bilokacji? Kim był ów tajemniczy kapłan, Prekursor salezjanów w Huancayo, który rozszerzał na tamtych terenach znajomość ks. Bosko. Albo kto potrafi zapewnić mnie, czy jest prawdą, czy legendą następujący epizod z Jego życia:
Wezwany do śmiertelnie chorej dziewczynki, ks. Stanisław przybył prawie w dwie godziny po jej śmierci. Rodzice byli pogrążeni w głębokim żalu i bólu. Ks. Stanisław zwrócił się do nich mówiąc jak Chrystus do Jaira: "Nie płaczcie dziewczynka nie umarła, ale śpi". Zaprosił ich potem do wspólnej modlitwy, po czym zawołał i oddał ją zdrową rodzicom, którzy nie mogli wyjść ze zdziwienia.
W Księdze Pamiątkowej "75 - lat działalności Salezjanów w Polsce" zanotowano o Nim: "Przez osiem lat /1924-1932/ działał w Peru jako profesor i kapłan ks. Stanisław Kwietniewski, który nie tylko Swym życiem, ale i śmiercią głosił chwałę polskiego imienia. Wychował tysiące młodzieży peruwiańskiej, budując wszystkich wykształceniem, bystrością umysłu i dobrocią serca. Pozostawił po sobie piękne wspomnienie, salezjanina - Polaka, bez reszty oddanego Bożej sprawie".
/z hiszpańskiego tłum. i opracował kl. R. Olesiński/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz